Wracam. Do gotowania, do bloga... I do Was. Dziękuję bardzo wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki i przekazywali mi słowa otuchy, życząc powrotu do zdrowia :)
Niestety jeszcze nie wracam do tańca. I nie do roweru, ani żadnego innego sportu. Powoli z tym, bo dopiero od kilku dni chodzę bez gipsu. Moja ręka nie jest jeszcze w pełni sprawna i czasem boli. Od wczoraj chodzę na rehabilitację i już nie mogę się doczekać, aż nie będę musiała pamiętać o kontuzji. Z tym powrotem do kuchni też nie jest jeszcze tak różowo. Krojenie większych ilości na razie jeszcze odpada. Dlatego bardziej niż zwykle polegam na pomocy Małżona. W poniedziałek zrobiliśmy horiatiki - ja pokroiłam połowę składników, a drugie pół pokroił Małżon, bo mi się ręka zmęczyła. We wtorek zrobiliśmy kurczaka w ananasie - tym razem całe krojenie zostawiłam Małżonowi, sama przygotowałam składniki marynaty, smażyłam, gotowałam ryż... Ale samo to, że mogę wrócić do kuchni to już dla mnie wielka frajda. A jak mi ten kurczak smakował! Chyba jak nigdy.
Nie mogę też powiedzieć, że w ogóle nic nie ugotowałam gdy miałam tą rękę w gipsie. Gotowałam często jajka na twardo i wodę na herbatę :) Raz ugotowałam też zupę grzybową. Z mrożonki i kostki rosołowej. Jak ktoś mi wypomni tę niezdrową kostkę teraz, to normalnie uduszę. Nie dałabym rady wtedy obrać nawet jednej marchewki na bulion. A tak miałam zupę :) Ale głównie gotował Małżon, albo wychodziliśmy do okolicznych knajpek, gdyż i bez żywienia nas miał cały dom na głowie. Z gipsem pojechałam też na wakacje do Chorwacji i tam już zupełnie żywiliśmy się w knajpkach (kulinarna relacja z Chorwacji już wkrótce).
Był jednak w tym całym zagipsowaniu jeden wyjątkowy dzień. Małżon zaprosił mnie do kuchni, został moimi rękami, a ja byłam mózgiem. To było takie gotowanie na trzy ręce. On kroił, wrzucał na patelnię itp. Ja tylko mieszałam zdrową ręką i przyprawiałam. Efekt tego przedstawiam dziś, choć zdjęcia zostały zrobione przed naszym urlopem. Przepis z głowy.
Składniki (na 4 porcje):
250-300g makaronu fusilli (lub innego)
ząbek czosnku
2 suszone peperoncini
2 puszki pomidorów
250g serka mascarpone
1 cukinia
sól
pieprz
2 łyżeczki ziół prowansalskich
1/4 łyżeczki cukru
2-3 łyżki oliwy
do posypania
starty żółty ser
porwane świeże listki bazylii
płatki chili (opcjonalnie)
1. Makaron gotujemy al dente.
2. Cukinię myjemy, przekrawamy wzdłuż na pół i każdą połowę kroimy w plastry grubości ok. 1 cm. Ząbek czosnku obieramy i lekko zgniatamy płaską częścią noża.
3. Na patelni rozgrzewamy oliwę i wrzucamy na minutę-dwie ząbek czosnku i peperoncini. Po tym czasie wyjmujemy je (chodzi tylko o to, żeby oliwa nabrała trochę aromatu).
4. Wrzucamy cukinię na patelnię, lekko solimy i posypujemy pieprzem, podsmażamy aż będzie półmiękka. Wtedy dokładamy pomidory i mieszamy tak długo aż sos zgęstnieje.
5. Dorzucamy ser mascarpone, zioła prowansalskie i cukier. Podgrzewamy, stale mieszając, aż ser się rozpuści. Wtedy próbujemy, dodajemy jeszcze trochę ziół, soli lub pieprzu jeśli potrzeba i podajemy.
6. Na talerzu posypujemy żółtym serem i porwanymi listkami świeżej bazylii. Ja sobie jeszcze posypałam kilkoma płatkami chili, ale Małżon z tego zrezygnował.
No to pomysł na dzisiejszy obiad już mam:)
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że już z ręką lepiej:] Na pewno szybko wrócisz do formy:) Właśnie sobie uświadomiłam jak dawno nie jadłam makaronu! Wstyd! Idę nadrobić zaległości:)
OdpowiedzUsuńidealne i szybkie danie na obiad, super!
OdpowiedzUsuńJak na "wstęp" to nieźle , wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńOlka, dasz radę...za chwilę znów będziesz szaleć między garami ;D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ciepło przyjmujecie mój powrót :) I oczywiście ten makaron. Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń