W tym roku jako prezent urodzinowy, Małżon zabrał mnie na przedłużony weekend w Rzymie. Samo miasto jest obłędne i w tak krótkim czasie nie da się poznać wszystkich jego uroków. Oboje jesteśmy nim oczarowani. Ponieważ jest to blog kulinarny, postanowiłam powiedzieć kilka słów o tym, co najbardziej mnie zaskoczyło w Rzymie, jeśli chodzi o jedzenie (i picie). Najpierw o jedzeniu. Z włoskich potraw próbowałam tam makaronów, pizzy, ravioli i tiramisu, a także od Małżona lasagne. Nie chcę pisać jak to te potrawy różnią się w smaku od podawanych w polskich knajpach, bo też każdy kucharz gotuje inaczej. Napiszę za to o sprawach około-kulinarnych, które mnie zaskoczyły. Na pewno podobał mi się sposób podawania sera. W większości knajp nasze makarony czy ravioli nie były nim posypane, a dostawaliśmy coś w rodzaju cukierniczki ze startym serem, który łyżeczkami sami sobie nasypywaliśmy na danie. Druga kwestia to pizza. We wszystkich pizzeriach w Polsce spotykam się z tym, że pizza to musi być równiutkie koło (ewentualnie prostokąt gdzieś widziałam). Pizza, którą jadłam w niewielkiej trattorii była lekko jajowata. Nie znam się na tyle na włoskiej kuchni, żeby stwierdzić, czy to dopuszczalne, ale podobała mi się ta niedoskonałość w kształcie (za to doskonałość w smaku). W rzymskich pizzeriach było zdecydowanie mniejsza różnorodność dodatków na pizzach, ale za to gdy już zamówiłam pizzę z szynką parmeńską, to było jej naprawdę sporo. Poza tym sos pomidorowy do pizzy i makaronów to był naprawdę z pomidorów, a nie z koncentratu lub przecieru (poza jednym miejscem). No i ostatnia rzecz, o której po prostu muszę wspomnieć to wino. Genialny pomysł, żeby można było zamówić butelkę wina wielkości połowy standardowej. Czy ktoś może wie, czy idzie już takie w Polsce gdzieś dostać?
Kończąc notkę o spostrzeżeniach powrócę do makaronu, ale w polskim wydaniu. W zeszłym tygodniu przed wyjazdem były u nas na obiad łazanki, tylko nie zdążyłam się nimi podzielić na blogu. Jest to moja wersja przepisu z książeczki "Nastolatki przyjmują gości" J. Młynarczyk.
Składniki (na 4-5 porcji):
200g makaronu łazanki (waga przed ugotowaniem)
600-700g białej kapusty
100g wędzonego boczku
200g pieczarek
1 cebula
2 łyżki masła
1 łyżka oleju
1 liść laurowy
łyżeczka majeranku
1/4 łyżeczki suszonego lubczyku
łyżeczka posiekanego koperku
sól
pieprz
szczypta cukru
garść startego żółtego sera
1. Makaron gotujemy al dente. Kapustę również gotujemy w osolonej i lekko posłodzonej wodzie. Należy uważać, żeby nie rozgotować, bo zrobi się ciapa.
2. Cebulę, pieczarki i boczek kroimy w drobną kostkę, kapustę w większą.
3. Na patelni rozpuszczamy masło i dodajemy olej. Podsmażamy cebulę i boczek, po chwili dodajemy pieczarki i liść laurowy. Gdy wszystko się przesmaży dodajemy kapustę, zioła i przyprawy (mogą być inne niż podane przeze mnie, jakie się lubi). Trzymamy na małym ogniu około 10 minut, mieszając od czasu do czasu.
4. Makaron mieszamy z kapustą i przekładamy do żaroodpornego naczynia. Posypujemy serem i zapiekamy 20-25 minut w nagrzanym do 190 stopni piekarnika.
A tak wygląda jeszcze przed posypaniem serem: