piątek, 28 grudnia 2012

Migdały w świątecznym, cynamonowym miodzie

Mam nadzieję, że Święta upłynęły Wam miło, spokojnie i radośnie, w gronie wszystkich bliskich, których chcieliście zobaczyć, stół uginał się i trzeszczał pod ciężarem przygotowanych przysmaków, a pod choinką wprost nie starczyło miejsca na paczki dla Was. Jeśli o mnie chodzi to dostałam kilka kulinarnych prezentów (można je obejrzeć na fejsbukowym profilu mojego bloga). Sama również przygotowałam jeden kulinarny prezent dla Teścia, który jest wielkim smakoszem miodu. Nie mogłam jednak zamieścić zdjęć na blogu, żeby w razie czego nie wydało się zbyt szybko. Dlatego dziś dopiero zdjęcia, może komuś pomoże to zrobić samodzielnie prezent w przyszłym roku. Podobne widziałam na kilku różnych blogach, ale nie pamiętam już na których. Moja cynamonowa wersja jest tak pyszna, że gdy nastąpiła ogólna degustacja tych Teściowych migdałów, Małżon poprosił, żebym zrobiła słoiczek również dla nas.


Składniki (na 1 słoiczek po 400g miodu):
100g blanszowanych migdałów w całości, bez skórek
1 laska cynamonu
1/4 łyżeczki mielonego cynamonu
ok. 300g miodu płynnego akacjowego lub lipowego


1. Migdały rozkładamy na talerzyku tak, żeby tworzyły jedną warstwę. Oprószamy je równomiernie mielonym cynamonem.

2. Do czystego i wyparzonego słoiczka wkładamy laskę cynamonu i migdały. Zalewamy płynnym miodem do pełna. Zakręcamy słoiczek.

3. Po jakiejś godzinie miód zacznie opadać, wypierając pęcherzyki powietrza, wtedy dolewamy jeszcze raz miodu do pełna.

4. Zakręcamy mocno słoiczek i odstawiamy na 2 tygodnie.


sobota, 22 grudnia 2012

Śledzie z miodem i cebulką

Ostatnio nie gotowałam za dużo ponieważ choruję od dwóch tygodni. Stąd też moja chwilowa nieobecność na blogu. Dziś jednak kończę absencję, bo chcę złożyć Wam, wszystkim czytelnikom mojego bloga życzenia radosnych Świąt, niech to będzie magiczny, rodzinny czas bez trosk i oczywiście w zdrowiu, przy suto zastawionym stole.

Dziś proponuję śledziki, które wypatrzyłam u Wiosenki , oryginalny przepis znajdziecie tu, ja tylko odrobinkę inaczej przyprawiłam. 


Składniki:
400g matiasów
3 duże cebule
2 duże łyżki płynnego miodu np. akacjowego
2 łyżki octu winnego białego
4 łyżki koncentratu pomidorowego
1/4 płaskiej łyżeczki pieprzu cayenne
1/4 płaskiej łyżeczki mielonego imbiru
sól
pieprz
oliwa do smażenia

1. Śledzie moczymy w zimnej wodzie. Ja moczyłam trzy godziny, zmieniając dwa razy wodę.

2. Cebulę obieramy i kroimy w półplasterki (albo nawet jeszcze drobniej).

3. Na patelni podgrzewamy oliwę i wrzucamy cebulę, posypujemy solą i pieprzem. Gdy się zeszkli dodajemy miód i podgrzewamy na małym ogniu.

4. Po 10 minutach dodajemy koncentrat pomidorowy, ocet winny, imbir i pieprz cayenne. Podgrzewamy jeszcze 5 minut i zestawiamy do ostygnięcia.

5. Śledzie kroimy w kawałki o grubości 1,5cm. W misce układamy warstwę śledzi, warstwę cebuli i tak na zmianę. Wierzchnią warstwę stanowi cebula. 

6. Przykrywamy i odstawiamy do lodówki na 24 godziny.


piątek, 14 grudnia 2012

Udawane flaczki z żołądków

Niedawno kolega Małżona, obcokrajowiec, poskarżył się, że mój blog jest tylko w języku polskim. Spodobało mu się wizualnie kilka potraw, wrzucił w Google Translator i rezultat nie był tym, co oczekiwał. Na razie nie zamierzam co prawda prowadzić wersji w języku angielskim, ale zastanawiałam się czy nazwa dzisiejszej zupy jest w ogóle sensownie przetłumaczalna :)

Zupa wyszła przepyszna, nie mogliśmy się nachwalić. Ja nie przepadam za tradycyjnymi flaczkami, natomiast takie udawane przeszły moje oczekiwania. Inspiracją był przepis z książki "Kuchnia Polska. Zupy" pod redakcją M. Stefaniak, podaję moją wersję.


Składniki (na ok. 3 porcje):
400-500g żołądków kurzych
1 litr rosołu drobiowego (u mnie indyczy)
2 marchewki
3 grzyby mun
2 ząbki czosnku 
1 płaska łyżeczka majeranku
1/3 płaskiej łyżeczki suszonego lubczyku
1/3 płaskiej łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1/3 płaskiej łyżeczki mielonego imbiru
1 liść laurowy
2 ziarna ziela angielskiego
2 ziarna jałowca
sól
pieprz

1. Żołądki dokładnie płuczemy i oczyszczamy. Zalewamy wodą, zagotowujemy i na niewielkim ogniu gotujemy 45 minut.

2. Marchew obieramy, kroimy w słupki.Grzyby mun przygotowujemy wg przepisu na opakowaniu. Kroimy w paseczki.

3. Podgotowane żołądki płuczemy jeszcze raz, kroimy w paseczki i wrzucamy do rosołu. Dodajemy liść laurowy, ziele angielskie i jałowiec. Czosnek obieramy lekko zgniatamy płaską częścią noża i również dorzucamy do zupy. Gotujemy na niewielkim ogniu 20 minut. 

4. Wyciągamy czosnek, liść laurowy, ziele angielskie i jałowiec. Dodajemy marchewkę i grzyby mun. Gotujemy kolejne 20 minut. Na 5-10 minut przed końcem wsypujemy pozostałe przyprawy.


Zupę zgłaszam do akcji Chrupki:


czwartek, 13 grudnia 2012

Pierogi ruskie

Ostatnio rozmawiałam z kolegą o jakimś przepisie na sałatkę. Po pytaniu o dressing stwierdziłam zgodnie z prawdą, że nie pamiętam, że mam to na blogu to pamiętać nie muszę. Po czym wyjaśniłam, że poza innymi funkcjami, mój blog jest również ściągą dla mnie, bo przy wymyślaniu i zmienianiu istniejących przepisów nie mogę spamiętać co zrobiłam, że mi smakowało. Padło pytanie "czyli siebie słuchasz w kwestii przepisów?". Odpowiedź była twierdząca. Ta rozmowa ma wiele wspólnego z pierogami ruskimi. Od czasu prowadzenia bloga zrobiłam je już kilka razy, ale dopiero teraz udały mi się proporcje nadzienia dobrać tak, że jestem zadowolona. Mogę więc je wrzucić tu, do swojej wirtualnej książki kucharskiej.

Nawiasem mówiąc te pierogi uratowały mi w tym tygodniu obiady. Robiłam je na początku zeszłego tygodnia i wszystkie pomroziłam. W tym tygodniu się rozchorowałam i jedliśmy zupę zrobioną w weekend "na potem" (przepis wkrótce), zamówioną pizzę na telefon i pierogi z zamrażarki właśnie :)


Składniki na nadzienie (wychodzi ok. 80-90 pierogów):
600g ziemniaków (waga po obraniu, przed ugotowaniem)
250g twarogu półtłustego
1 mała cebula
1 łyżka masła
1 płaska łyżeczka ostrej papryki mielonej
sól
pieprz czarny

Składniki na ciasto (wychodzi 40-45 pierogów, zrobiłam z podwójnej porcji):
2 i 1/2 szklanki mąki pszennej (typ 500) + trochę do podsypywania
1/2 szklanki letniej wody
1 jajko
2 łyżki oleju
1/5 płaskiej łyżeczki soli


1. Ziemniaki obieramy i gotujemy do miękkości. Cebulę kroimy bardzo drobno i szklimy na łyżce masła.

2. Ugotowane i ostudzone ziemniaki możemy razem z twarogiem po prostu zmielić, ale ja lubię jak nadzienie jest odrobinę niejednolite i dlatego rozgniatam bardzo dokładnie tłuczkiem do puree.

3. Do nadzienia dodajemy cebulę i przyprawy, mieszamy.

4. Składniki ciasta wrzucamy do malaksera i wyrabiamy, aż składniki się połączą. Ja jeszcze dodatkowo wyrabiam potem ręcznie przez chwilę, dla lepszej konsystencji.

5. Ciasto dzielimy na części, te, których akurat nie wałkujemy trzymamy pod czystą ściereczką, żeby nie wysychało.

6. Wałkujemy ciasto dość cienko (nieco mniej niż milimetr), jeśli się lepi do wałka lub blatu podsypujemy trochę mąką. Przy pomocy szklanki wykrawamy kółeczka, na każde nakładamy łyżeczką farsz (po kilku pierogach wyczujemy ile), bardzo dokładnie zlepiamy brzegi.

7. Jeśli chcemy pierogi mrozić, rozkładamy je na tackach tak, żeby się nie stykały i wkładamy do zamrażalnika. Po zamrożeniu dopiero pakujemy je porcyjkami do woreczków, zapobiegnie to pozlepianiu i rozwaleniu się pierogów.

8. Wodę lekko solimy i zagotowujemy, zmniejszamy ogień i zamrożone pierogi wrzucamy do wody. Czekamy aż wypłyną i gotujemy 5-7 minut w zależności od wielkości pierogów (moim 6 minut zupełnie wystarczy).

9. Jeśli pierogów nie mroziliśmy to gotujemy tak samo, tylko gotujemy minutę krócej.

10. Podajemy ze smażoną cebulką i/lub skwarkami z wędzonego boczku.


Przepis zgłaszam do akcji lejdioftehouse:

Nakarm Zamrażarkę

sobota, 8 grudnia 2012

Sok - pomarańcza, truskawka, kiwi

Ostatnio mój owocowy mix z grejpfrutem wzbudził Wasze zainteresowanie, pewnie tak jak ja u progu zimy macie ochotę na owocowy zestaw witamin. To na pewno nie ostatni zresztą. Trzy lata temu na Teneryfie znaleźliśmy fantastyczne miejsce z takimi sokami z rewelacyjnym obrazkowym menu na budce, zrobiłam wtedy zdjęcia całości i obiecałam sobie, że kiedyś je odtworzę u siebie. Oczywiście zapomniałam o tym i wrzucam do miksera własne połączenia, ale ostatnio przypomniało mi się, że mam te zdjęcia, więc jak skończą mi się własne pomysły to zacznę miksować tamte :)


Składniki (na 2-3 porcje):
2-3 pomarańcze (miałam bardzo duże wzięłam dwie)
2 kiwi
200-250g mrożonych truskawek (rozmrażamy)
1 łyżeczka trzcinowego cukru

1. Pomarańcze wyciskamy na wyciskarkach do cytrusów, bierzemy zarówno sok, jak i miąższ bez pestek i błonek, który zostanie na wyciskarce. Kiwi obieramy i kroimy w cząstki.

2. W mikserze miksujemy sok i miąższ pomarańczy, kiwi, truskawki i cukier.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Konfitura żurawinowo-pomarańczowa z maszyny

To moje trzecie podejście do dżemów/konfitur. Na pierwszy ogień poszedł dżem pomarańczowy. Teoretycznie się udał. Miał właściwą konsystencję i przepiękny kolor. W słoiczku wyglądał naprawdę obłędnie. Tylko nie owijając w bawełnę - był zbyt niskosłodzony :/ Dosłownie. Zawiniło moje wieczne zmienianie gotowych przepisów. Podane proporcje na oko w ogóle mi nie pasowały do siebie. W efekcie dżem smakował bardziej jak grejpfrutowy. Jakoś go nawet zjadłam, ale Małżonowi w ogóle nie przypadł do gustu. Na bloga to już się zupełnie nie nadawał. Drugi był truskawkowy, wolałam po prostu zrobić coś bardziej klasycznego. Tym razem nie inspirowałam się żadnym przepisem. Wyszedł idealny. Tylko nie mogłam się nim pochwalić na blogu bo... tak natworzyłam, że nie wiedziałam jakie proporcje podać. No i przyszła trzecia próba. Jest świetny smak, jest kolor i są zapisane proporcje. A więc prezentuję konfiturę żurawinowo-pomarańczową.

Inspirowałam się książeczką "Kubuś Puchatek zaprasza na piknik", oczywiście zmieniając trochę, ale tym razem nie doprowadziło to do niepożądanych rezultatów.

Przepis skierowany jest do posiadaczy wypiekaczy do chleba z funkcją dżemu. Mój maksymalnie może upiec 900-gramowy chleb, więc proporcje są dopasowane do takiego pojemnika.


Składniki (wyszło ok. 3 słoiczków):
500g świeżej żurawiny
2-3 pomarańcze (miałam bardzo duże pomarańcze i sok z trzech to było odrobinę za dużo)
150g białego cukru
1 czubata łyżka cukru waniliowego
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1/4 łyżeczki mielonego imbiru.

1. Przy pomocy wyciskarki do cytrusów wyciskamy sok z pomarańczy. Bierzemy również trochę miąższu bez błonek i pestek, u mnie wyszło ok. 5-7 łyżek miąższu. Żurawinę myjemy.

2. Wrzucamy wszystkie składniki do pojemnika maszyny i ustawiamy na funkcję dżem. Po zrobieniu przekładamy do czystych, wyparzonych słoiczków. Możemy tradycyjnie chwilę je gotować, ale ja po prostu włożyłam do słoiczków mocno zakręciłam i odwróciłam do góry dnem - powietrze się zassało. Dla mnie to wystarczy, bo i tak nie będę długo przechowywać.



Uwaga, żurawina podskakuje w wypiekaczu jak kulki do losowania totolotka, nie ma siły, żeby coś nie dostało się pod pojemnik i nie uprażyło się tam. Poza tym żurawina zostaje w dużych kawałkach, więc jeśli lubicie dżem mocno rozdrobiony, to lepiej ją poprzekrawać na połówki przed wrzuceniem do maszyny.

środa, 28 listopada 2012

Zupa Solferino

Powiedzmy sobie szczerze, ta zupa wygląda jak błoto. Nawet aparat nie chciał łapać na niej ostrości. Na szczęście jest smaczna. Potwierdził to nawet Małżon, po czym dowiedział się, że zupa zawiera nielubianego przez niego pora. Stwierdził, że z pora to trzeba zrobić błoto, żeby smakował. Ale tak szczerze, to por nie jest wiodącym tu smakiem, więc nawet ci co go nie lubią, mogą bez ryzyka zrobić tę pyszną zupę.

Przepis pochodzi z Biblioteki Poradnika Domowego "Najsmaczniejsze zupy", trochę pozmieniałam proporcje, podaję moją wersję.

Składniki (na 3-4 porcje):
1 litr bulionu warzywnego
2 średnie ziemniaki
1 szklanka mrożonego groszku (rozmrozić)
kawałek białej części pora (dałam około 15cm)
3 łyżki koncentratu pomidorowego
100g śmietany 12%
1 żółtko
3 łyżki posiekanego koperku
sól
pieprz
cukier



1. Por kroimy w krążki, ziemniaki w kostkę.

2. Podgrzewamy bulion i wrzucamy do niego ziemniaki i por, a po 10 minutach również groszek.

3. Gdy warzywa będą miękkie, dodajemy koncentrat, a po 3 minutach dorzucamy koperek oraz przyprawiamy do smaku solą, pieprzem i cukrem. Miksujemy na gładką masę.

4. W osobnym naczyniu mieszamy dokładnie żółtko i śmietanę. Dodajemy trochę zupy, jeszcze raz dokładnie mieszamy i rozprowadzamy w zupie. Podajemy :)

Ja jednego dnia zrobiłam część do zmiksowania, a następnego mieszałam śmietanę i żółtko z zimną zupą i podgrzewałam razem. Posypałam startym żółtym serem, rewelacyjnie do tej zupy pasuje.

Przepis zgłaszam do akcji:


A na zakończenie... znowu wyróżnienie Liebster Blog. Tym razem od Madzialandryny prowadzącej blog Bite of Passion. Bardzo dziękuję i ogromnie mi miło :) Poniżej odpowiedzi na nowe pytania :)

1,Książka kucharska czy szałowy gadżet kuchenny ??
Oj chyba jednak książka.

2,Owoce czy czekolada ??
Zależy od nastroju i od tego jaki to owoc :) Ale jak nugatowa kwadratowa czekolada pewnej niemieckiej firmy to zawsze czekolada!!!

3,Jaka jest Najbardziej szalona potrawa jaką zrobiłaś /zrobiłeś??
Chyba nie robię szalonych potraw :(

4,Jaka jest najbardziej zapamiętana przez ciebie kuchenna wpadka ???
Żeberka wg chińskiego przepisu w liceum. Odkręcił mi się pojemnik z pieprzem i większa część zawartości wpadła do marynaty :/ Udawałam, że tak miało być, ale nie było to zbyt smaczne.

5,Ulubiony napój ??
Czarna herbata w ilościach hurtowych.

6,Ulubiona potrawa z dzieciństwa ??
Pierogi ruskie Babci.

7,Ulubiona przyprawa??
Czy zioła też się liczą? Jeśli tak to oregano. A z przypraw to pewnie chili :)

8,Co wolisz spokojny wieczór z książką czy szalony wieczór w klubie (na koncercie)
Potrzebuję i takich i takich wieczorów, ale pewnie wybieram ten koncert.

9,marzę o … ???
W poprzednich pytaniach to też padło i nie odpowiedziałam :) Żeby nie zapeszać ;)

10,Jakim smakiem opisała byś ciebie  ???
Jakimś wyrazistym. Pewnie ostrym.

11,W kuchni i w życiu kierujesz się rozsądkiem czy pozwalasz puścić sobie wodze fantazji ??
W poważnych sprawach na pewno rozsądkiem, a na co dzień to różnie z tym bywa.

wtorek, 20 listopada 2012

Naleśniki z serem oraz Liebster Blog

Ostatnio spotkało mnie coś niespodziewanego, a mianowicie Ines z bloga Pasje Ines wyróżniła mnie w blogowej zabawie Liebster Blog Award. Ogromnie mi miło i dziękuję bardzo :)

Wiem, że teraz będzie sprzecznie z zasadami, ale podobno one są po to, by je łamać. Ponieważ od rozpoczęcia blogowania ulubionych blogów niespodziewanie mi przybyło pozwolę sobie nie nominować dalej blogów, natomiast chętnie odpowiem na pytania. Ponieważ zajmie to trochę miejsca tym razem najpierw zamieszczę przepis, a po odpowiedzi na pytania odsyłam na koniec postu. Naleśniki to tym razem dzieło wspólne Małżona i moje. Ja zrobiłam ciasto, Małżon usmażył. Do naleśników zawsze miał dobrą rękę :)


Składniki na naleśniki (mi wyszło około 11):
2 szklanki mleka
2 szklanki mąki pszennej (dałam typ 500)
1 szklanka wody (lub odrobinę mniej, jeśli ciasto będzie zbyt rzadkie)
3 jajka (białka i żółtka osobno)
4 łyżeczki cukru
1 łyżka stopionego masła
szczypta soli

Składniki na nadzienie (tego nadzienia starczy na ok 8 naleśników, resztę można zrobić z czym innym):
500g twarogu półtłustego
2 żółtka
4 łyżki cukru waniliowego (ja mam domowy, ale można użyć 3 łyżek zwykłego cukru i łyżki cukru wanilinowego)
1 łyżka mleka

1. Wszystkie składniki oprócz białek dokładnie mieszamy. W masie nie ma być grudek.

2. Z białek ubijamy pianę. Mieszamy delikatnie pianę z masą i odstawiamy na pół godziny, aby ciasto "odpoczęło".

3. Po tym czasie smażymy naleśniki. Na mojej patelni można to zrobić bez tłuszczu, ale na zwykłej trzeba pędzelkiem rozsmarować kapkę oleju.

4. Twaróg mielimy i mieszamy razem z żółtkami, cukrem i mlekiem. 

5. Na połowie każdego naleśnika rozsmarowujemy masę serową i zwijamy w rulon. Gotowe naleśniki podgrzewamy 15 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.

Ja swoje naleśniki podałam z polewą toffi, taką jak do lodów.



A na zakończenie jeszcze:






1. Twój sposób na chandrę?
Bez wątpienia makaron z dobrym sosem. I jakaś dobra muzyka. Najlepiej trochę głosu Axla.

2. Ulubiony deser to...?
Chyba krem brulee, ale może być też sernik bez rodzynek.

3. Twoja ulubiona potrawa?
Po odpowiedzi na pierwsze pytanie nie mogę wskazać inaczej niż wszelkie makarony. Ale chyba nie mam jednej konkretnej ulubionej potrawy.

4. Czego jeszcze nie jadłaś a chciałabyś spróbować?
Ojj, jak zacznę wypisywać to nie skończę do jutra :D

5. Czego byś nie zjadła za żadne skarby świata?
Móżdżku...

6. Moim marzeniem jest...?
Mam kilka, ale nie będę pisać, żeby nie zapeszać ;)

7. Tworzenie (gotowanie, malowanie itp.) jest dla mnie...?
Nigdy nie stawiałam gotowania na równi z inną twórczością typu malowanie. A gotowanie jest dla mnie pasją, świetną zabawą, ale też sposobem na wyrażanie uczuć - miłości, sympatii itp.

8. Jaki film i książkę poleciłabyś mi?
Film - "Skazani na Shawshank". Ma już trochę latek, ale ja dopiero niedawno go obejrzałam. Rewelacja :)
Książka - cała seria "Świat dysku" T. Pratchetta. Nie ma lepszych :)

9. Co chciałabyś dostać w tym roku od Świętego Mikołaja? 
Tradycyjnie - coś do kuchni (taki nożyk obrotowy, którym się da wyciąć ząbki w ravioli!), jakąś książkę lub płytę... I może nowe buty do łaciny...

10. Twoja ulubiona kuchnia?
Wszystkie śródziemnomorskie.

11. Słabe strony mojego bloga to?
Oj tam, nie zauważyłam ;)

niedziela, 18 listopada 2012

Pieczony kurczak z cytryną i pomidorami wg Jamiego

Koniec weekendu zawsze mnie zaskakuje. Po prostu nadchodzi zbyt szybko. Próbuję coś jeszcze z niego wycisnąć robiąc dwie rzeczy naraz (piszę posta i oglądam Top Gear). Niestety moja podzielność uwagi jest fatalna i w trakcie programu udało mi się napisać półtora linijki posta. Niezbyt imponująco. Trudno, przyzwyczaiłam się do tej mojej specyficznej podzielności uwagi (a podobno kobiety mają dobrą). Jedyne miejsce gdzie moja uwaga nagle robi się podzielna, to kuchnia. Pod warunkiem, że ma się ona podzielić np. na mięso, ziemniaki i surówkę, a nie na gotowanie i coś innego :)

A dzisiaj w mojej kuchni kurczak wg przepisu Jamiego. Rzadko to co ugotuję jest tak ładne dla oka jak dzisiaj. Byłam zachwycona. Smakiem zresztą też - gorąco polecam. Przepis z książki "Jamie Oliver 30 minut w kuchni".


Składniki (na 4 porcje):
4 piersi z kurczaka
1 cytryna
250-300g pomidorków koktajlowych na gałązkach
4 plasterki boczku wędzonego
2 gałązki świeżego rozmarynu
3 łyżki oliwy
1 łyżka masła klarowanego
1 czubata łyżeczka mielonej słodkiej papryki
1 czubata łyżeczka suszonego oregano
1/4 płaskiej łyżeczki soli
1/4 płaskiej łyżeczki czarnego pieprzu

1. Umyte i osuszone piersi z kurczaka nacieramy solą, pieprzem, oregano i papryką. Na patelni rozgrzewamy oliwę i masło, podsmażamy kurczaka 5 minut.

2. W brytfance układamy kurczaka i polewamy sokami z patelni. Na każdym kawałku układamy plasterek boczku i pół gałązki rozmarynu.

3. Cytrynę zalewamy wrzątkiem i dzielimy na ćwiartki. Rozkładamy je pomiędzy kawałkami mięsa, układamy również umyte pomidorki na gałązkach.


4. Wstawiamy brytfankę pod grill, do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 25 minut. Na każdy talerz nakładamy kawałek kurczaka, ćwiartkę cytryny i kilka pomidorków. Kurczaka warto skropić sokiem z pieczonej cytryny.

Ja podałam kurczaka z ziemniakami z wody i mizerią.


piątek, 16 listopada 2012

Sok - grejpfrut, truskawka, miód

Obawiałam się, że dzisiejszy post będzie w zmęczono-listopadowo-szaro-burym nastroju. A będzie muzyczny. Z muzyką mam tak jak z jedzeniem - lubię odkrywać nowe. Nieraz spędzam czas grzebiąc po czeluściach youtube'a w poszukiwaniu nowych dźwięków. Z kolei czasem mam tak, że jakiś wykonawca/album/piosenka, mimo, że należy do moich ulubionych, jakoś się zapodzieje w pamięci. Za to jak się taką muzykę odgrzebie, to jest jak odkrycie czegoś nowego. Ten sam dreszczyk emocji - toż to genialne :) No i dziś wróciłam mimo początku weekendu zmęczona i listopadowa. Nawet chciałam się trochę poużalać nad sobą. A tu przypomniał mi się Chick Corea i że mam gdzieś jego płytę. I weekend rzeczywiście się zaczął, trochę porządnego jazzu jest w stanie zdziałać cuda w moim przypadku. A wszystkim innym, którzy czują się nadmiernie listopadowo, proponuję solidną porcję witamin dostarczoną w postaci pysznego soku z owoców, a nie z kartonika ;)


Składniki (na 2-3 porcje):
2 grejpfruty (użyłam o żółtym miąższu, ale różowe też się pewnie nadadzą)
450g mrożonych truskawek
2 duże łyżki płynnego miodu

1. Truskawki rozmrażamy. Z grejpfrutów wyciskamy sok.

2. Miksujemy truskawki, miód i sok z grejpfrutów (jak dostanie się trochę miąższu to tym lepiej, byle bez pestek).


Sok zgłaszam do akcji "Tęcza smaków" w kategorii czerwonej:

wtorek, 13 listopada 2012

Zapiekanka makaronowa z brokułem i szynką

Niejednokrotnie zdarzyło mi się zamieszczać na blogu przepisy na potrawy będące próbą odtworzenia czegoś, co jadłam w knajpie. Jeśli dobrze pamiętam (a po dobrych kilku latach pamięć niestety może mylić) dzisiejszy makaron był pierwszą taką sytuacją w mojej kulinarnej karierze. Za czasów studenckich z rzadka chodziliśmy z jeszcze-wtedy-nie-Małżonem do pewnej włoskiej knajpki w Poznaniu (która chyba zresztą nadal istnieje) na tortellini w sosie śmietanowym z czosnkiem, brokułami i szynką. Nie było nas stać żeby chodzić tam często, tortellini w sklepie też zresztą wydawał się zbędnym luksusem jak na studencką kieszeń, ale makaron za to był tani. Tak więc powstał obiad, do którego wciąż wracamy i doprawdy nie wiem jak to się stało, że jeszcze nie ujrzał światła dziennego w postaci blogowego wpisu.


Składniki (na 3-4 porcje):
150-200g makaronu (waga przed ugotowaniem)
1 brokuł
150g szynki w plastrach (lub jakiegoś baleronu)
400g śmietany 12 lub 18%
2 łyżki masła
2-4 ząbki czosnku (w zależności czy lubimy mocno czosnkowe)
50-70g startego żółtego sera
1 płaska łyżka suszonego oregano
1/2 płaskiej łyżeczki mielonej słodkiej papryki
po 1/4 łyżeczki suszonej natki pietruszki i mielonej ostrej papryki
sól
pieprz czarny
szczypta cukru

1. Brokuł myjemy, dzielimy na różyczki i gotujemy w osolonej i lekko posłodzonej wodzie na pół-miękko. Makaron gotujemy al dente.

2. Szynkę drobno kroimy, czosnek przeciskamy przez praskę. 

3. Na patelni topimy masło, dodajemy szynkę i czosnek. Po dwóch minutach dodajemy śmietanę, oregano i mieloną słodką paprykę. Podgrzewamy 5 minut.

4. Dodajemy brokuły, delikatnie mieszamy, przyprawiamy do smaku solą i pieprzem.

5. W naczyniu żaroodpornym mieszamy makaron z sosem. Wierzch posypujemy żółtym serem, natką pietruszki i mieloną ostrą papryką.

6. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni na 20 minut.


Minusem zapiekanki jest to, że jest kiepska do odgrzewania - drugiego dnia robi się po prostu sucha.

niedziela, 11 listopada 2012

Sałatka z makaronem i tuńczykiem

Miniony tydzień wraz z obecnie kończącym się weekendem minął mi w tempie niesamowitym. Niby wiem gdzie się podział mój czas - m.in. wtorkowe świetne koncertowe urodziny Eski Rock (Luxtorpeda!!!) - a jednak koniec weekendu jakoś totalnie mnie zaskoczył. Naprawdę byłam na to nieprzygotowana. I mina mi się smutna robi, że nic w ten weekend nie ugotowałam.

Podaję za to przepis na kolejną moją czwartkową sałatkę, świetną do pracy. Ostatnia z ryżem, sądząc po ilości wejść cieszyła się sporym zainteresowaniem. Ciekawe czy makaronowa też się Wam spodoba. A przepis jest inspirowany sałatką, którą kiedyś jadłam w którejś z kawowych sieciówek.


Składniki (na 2-3 porcje):
70-80g makaronu penne lub fusilli (waga przed ugotowaniem, u mnie kolorowe fusilli)
puszka tuńczyka w sosie własnym (lepszy w kawałkach a nie tzw. sałatkowy)
1 duży pomidor (lub 2 mniejsze)
10 czarnych oliwek bez pestek
3 łyżki pestek słonecznika
3 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka białego octu winnego
2 płaskie łyżeczki suszonej bazylii
1/3 płaskiej łyżeczki mielonej słodkiej papryki
sól
pieprz czarny

1. Makaron gotujemy al dente, odcedzamy i odkładamy do ostudzenia. Pomidor myjemy i kroimy w centymetrową kostkę, oliwki w plasterki.

2. Przygotowujemy dressing - mieszamy oliwę z oliwek, ocet winny, bazylię i mieloną paprykę.

3. W misce dzielimy tuńczyka widelcem na nieco mniejsze kawałki, dorzucamy pomidor, makaron, oliwki i słonecznik. Polewamy dressingiem, przyprawiamy solą i świeżo mielonym czarnym pieprzem do smaku. Całość mieszamy.


Przepis zgłaszam do akcji:

środa, 7 listopada 2012

Złocista sałatka z ryżem i kurczakiem

W tym roku grafik kursów tańca tak mi się ułożył, że moje czwartki są dłuższe niż inne dni. Po pracy lecę na jedne zajęcia, potem dwie godziny przerwy, drugie zajęcia, koniec o 22... Każdy czwartek kończy się pozytywnym zmęczeniem, a zaczyna... kombinowaniem pożywnej sałatki na drugie śniadanie/lunch. W inne dni mogę sobie wcinać lekkie warzywka, albo ratować się kanapkami, jabłuszkami itp. W czwartki się mobilizuję żeby zjeść treściwiej. 

Oto przepis na zaległą sałatkę, właśnie z gatunku pożywnych - na mój czwartek.


Składniki (na 2-3 porcje):
1 pojedyncza pierś z kurczaka
puszka kukurydzy
5 plastrów ananasa z puszki
3 łyżki płatków migdałowych
4-5 łyżek ryżu (miara przed ugotowaniem)
1/3 łyżeczki kurkumy
1/4 łyżeczki czosnku granulowanego
1 łyżeczka curry
2 czubate łyżki jogurtu greckiego
1 płaska łyżka majonezu
sól
pieprz czarny
olej 

1. Ryż gotujemy w wodzie z dodatkiem kurkumy. Płatki migdałowe prażymy na suchej patelni. Pierś z kurczaka kroimy w kostkę ok 1 cm, posypujemy czosnkiem granulowanym i 3/4 łyżeczki curry. Podsmażamy na oleju. Ryż, migdały i kurczaka zostawiamy do wystudzenia.

2. Ananas kroimy w kostkę.

3. W misce mieszamy ryż, kukurydzę, kurczaka, płatki migdałowe i ananas z jogurtem i majonezem. Posypujemy 1/4 łyżeczki curry i doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Jeszcze raz mieszamy. I zabieramy w pojemniku do pracy ;)


Przepis zgłaszam do akcji:

wtorek, 30 października 2012

Ziemniaki Delmonico

Dziś na blogu danie ziemniaczane, taki typowy dodatek do obiadu, a nie samodzielne danie. No i zastanawiałam się co by tu napisać słowem wstępu, przecież takie dodatki do obiadu są niezbyt inspirujące i nie ma co tu wymyślać. Szczęściem lub nieszczęściem, tuż przed pisaniem tego posta zajrzałam na kilka innych blogów i uwagę moją przykuła relacja Dusi z Blog Forum Gdańsk, jeśli nie czytaliście, to link tutaj. No i włos mi się zjeżył, z oczu poszły błyskawice, policzki zapłonęły gniewem... Nieee, tak naprawdę to tylko trochę nie spodobało mi się spojrzenie na blogerów kulinarnych. Że niewyróżniające się? Że przesłodzone? Że nic ciekawego? Ale w sumie, po chwili pomyślałam, że trudno, widocznie jestem nudziarą, bo mi się blogi kulinarne podobają. A że od opinii innych gotowanie nie przestanie być jedną z moich pasji, a blogowanie nie przestanie mi się podobać, to w sumie co za różnica kto co o tym myśli. Niech więc sobie będzie nudno, ale będzie pysznie. 

Dzisiejszy przepis to świetne urozmaicenie dla ziemniaków z wody lub puree. Przepis pochodzi z książeczki "Le Cordon Bleu: Dania z ziemniaków".


Składniki (na 2-3 porcje):
250g ziemniaków (waga surowych po obraniu)
300ml mleka
3 łyżki tartej bułki
3 łyżki startego żółtego sera
szczypta gałki muszkatołowej
sól
pieprz czarny

1. Ziemniaki obieramy, kroimy w kostkę o boku 1 lub 1,5 centymetra. Surowe wkładamy do garnka, zalewamy mlekiem, doprawiamy solą i świeżo zmielonym czarnym pieprzem. Posypujemy też szczyptą gałki muszkatołowej (dosłownie czubek noża).

2. Ziemniaki zagotowujemy w mleku i po minucie od zagotowania wyłączamy. Przekładamy wszystko do naczynia żaroodpornego, mleko powinno przykryć ziemniaki. W razie potrzeby możemy go trochę dolać lub odlać.

3. Posypujemy wszystko tartą bułką zmieszaną z żółtym serem i odstawiamy na 5 minut, żeby bułka trochę wchłonęła mleko. 

4. Wstawiamy przykryte naczynie do nagrzanego do 190 stopni piekarnika na 25 minut. Na ostatnie 7 minut odkrywamy, żeby wierzch się trochę przypiekł.

Ja podałam z szaszłyczkami wieprzowymi (przepis tu) i tzatziki.



sobota, 27 października 2012

Ciastka lawendowe

Wypróbowywanie nowych przepisów ciągnie za sobą element ryzyka. Może coś nie wyjść, albo po prostu nie przypaść do gustu, w końcu każdy lubi inne smaki. Oczywiście nie jest miło, gdy coś wyjdzie inaczej niż chciałam, ale trzeba to przełknąć i tyle. Wczoraj np. zrobiłam sos wg pewnego japońskiego przepisu i dla mnie był po prostu niejadalny (za słony). Cóż, bywa. Na szczęście wszystkie pozostałe rewelacyjne odkrycia warte są takiej ceny, jaką są niepowodzenia raz na jakiś czas. Piszę o tym, bo w pierwszej chwili myślałam, że te ciasteczka też będą niepowodzeniem, a to tylko dlatego, że nie smakowały mi na ciepło. Na zimno na szczęście są super, choć dzięki obecności lawendy są specyficzne i tylko dla amatorów tego właśnie lawendowego aromatu. 

Ciasteczka lawendowe chodziły mi już od dłuższego czasu po głowie, widziałam kilka trochę różniących się przepisów na nie na różnych blogach. W końcu zdecydowałam się na przepis Majki z bloga Kalejdoskop Kulinarny. I okazał się naprawdę fajny, prosty i szybki, a ciasteczka są kruchutkie, maślane, aromatyczne i zachowują świeżość. Piekłam je w środę, dzisiaj smakują dokładnie tak samo jak następnego ranka po upieczeniu. Przechowuję je po prostu w szafce w plastikowym pojemniku.


Składniki (mi wyszło ok. 50 sztuk):
225g masła w temperaturze pokojowej
175g cukru
1 jajko
250g mąki pszennej (dałam typ 500)
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli (czubek noża)
1 płaska łyżka suszonej lawendy (jak dla mnie można by dać nawet trochę mniej, takie 3/4 łyżki)

1. Masło rozcieramy z cukrem na gładką masę. Dodajemy jajko i ponownie dokładnie mieszamy.

2. Dodajemy mąkę, proszek do pieczenia i sól, po czym dokładnie miksujemy. Dodajemy lawendę i mieszamy. 

3. Blachę wykładamy papierem do pieczenia (ja piekłam równocześnie na dwóch blachach z wyposażenia piekarnika). Łyżeczką nakładamy porcyjki ciasta w dużych odstępach, gdyż ciastka mocno rosną na boki. Nie przejmujemy się kształtem, nakładamy dowolne nieforemne porcje, ciasto samo w trakcie pieczenia opadnie i zrobią się w miarę okrągłe ciasteczka.

4. Wkładamy do nagrzanego do 190 stopni piekarnika na 10-12 minut (powinny się zrumienić). Wyjmujemy i studzimy. Ja po prostu zostawiłam wszystko na papierze do pieczenia na blasze, po wystudzeniu dało się ładnie zdjąć, choć póki były ciepłe to potwornie się kruszyły. Warto więc poczekać na ostudzenie i ze względu na smak i na konsystencję właśnie :)

środa, 24 października 2012

Szybka sałatka z groszku, papryki konserwowej i żółtego sera

Wczoraj spotkałam przypadkiem dawno niewidzianego kolegę. Pogaduszki, pogaduszki, w ich trakcie padło pytanie o mojego bloga, czy nie myślałam, żeby zacząć zamieszczać na nim reklamy. Pytanie to słyszałam już kilkukrotnie i odpowiadam zwykle coś w rodzaju, że bloga traktuję jako element hobby i nie bardzo chcę, żeby się skomercjalizował. Tym razem jednak rozwinęłam temat i opowiedziałam o kilku różnych aspektach prowadzenia bloga, które z pieniędzmi nie mają nic wspólnego. Jeden z nich, o którym chyba najchętniej wspominam gdy ktoś pyta mnie o blogowanie, jest niesamowita radość jaką daje to, gdy czytelnicy piszą do mnie np. w formie komentarza, że coś ugotowali z tego bloga i jak im wyszło. Wczoraj powiedziałam też temu koledze, że nierzadko dostaję takie wiadomości od osób, dla których gotowanie w żadnym razie nie stanowi hobby, albo które wręcz są początkujące. Czuję wtedy coś w rodzaju przesłania w moich postach, że mogę od czasu do czasu pokazać, że gotowanie nie musi być trudne i czasochłonne. Owszem czasem jest, ale wtedy to już trzeba maniacko lubić gotowanie i chcieć spędzić kilka godzin po prostu w kuchni (ja tak czasem lubię). W każdym razie na zakończenie mojego przydługiego wstępu pozdrawiam wszystkich, którzy donosili mi o swoich własnych wersjach przepisów tu prezentowanych. Dziękuję :)

A dziś sałatka, która idealnie się wpasowuje w to zdanie o tym, że gotowanie nie musi być trudne i czasochłonne. Uczciwie przyznaję, że nie jest to najwymyślniejsza, ani też najlepsza sałatka, jaką zrobiłam, ale jest smaczna, pożywna i szybko się ją robi, co sprawia, że rewelacyjnie nadaje się na drugie śniadanie do pracy.


Składniki (na 2-3 porcje):
puszka groszku
180-200g ulubionego żółtego sera
130-150g konserwowej papryki
1 czubata łyżka majonezu
1 czubata łyżka jogurtu greckiego
1 płaska łyżeczka suszonego oregano
1/2 płaskiej łyżeczki suszonego tymianku
sól
pieprz czarny

1. Groszek i paprykę odsączamy z zalewy. Paprykę i żółty ser kroimy w kostkę o mniej więcej centymetrowym boku.

2. Mieszamy groszek, paprykę i ser z majonezem, jogurtem, tymiankiem i oregano. Doprawiamy do smaku solą i świeżo zmielonym czarnym pieprzem.


niedziela, 21 października 2012

Cukinia faszerowana pomidorami i kukurydzą

To już pewnie jeden z ostatnich w miarę ciepłych, słonecznych, jesiennych weekendów. Dużą część wczorajszego dnia spędziliśmy spacerując Krakowskim Przedmieściem oraz uliczkami w pobliżu Rynków Starego i Nowego Miasta. Miło tak sobie pochodzić. 

Cukinia, którą dzisiaj prezentuję kojarzy mi się właśnie z taką wczesną jesienią. Pewnie najbardziej z powodu kolorystyki. A przy okazji jest naprawdę świetna w smaku i lekka, bo bez mięsa. Polecam.

 
Składniki (na 4 porcje):
2 nieprzerośnięte zielone cukinie
3 średnie pomidory
1 średnia cebula
3-4 czubate łyżki kukurydzy z puszki
12 plasterków żółtego sera
sól
pieprz czarny
1 łyżeczka suszonej mięty
1/2 łyżeczki suszonego tymianku
1/2 łyżeczki mielonej słodkiej papryki
oliwa do smażenia

1. Cukinię myjemy, kroimy na pół i wydrążamy tak, aby został około centymetr przy skórce. Miąższ cukinii kroimy na centymetrową kostkę.

2. Pomidory sparzamy i obieramy, cebulę również obieramy. Oba warzywa kroimy na centymetrową kostkę.

3. Na patelni rozgrzewamy oliwę i wrzucamy cebulę. Podsmażamy, aż się zeszkli, wtedy dodajemy miąższ cukinii. Podsmażamy jeszcze 3 minuty i wrzucamy pomidory, tymianek i mieloną paprykę. Podsmażamy tak długo, aż sok z pomidorów odparuje i na patelni zostanie nam gęsta mieszanka.

4. Zdejmujemy patelnię z ognia, dodajemy miętę i kukurydzę. Mieszamy.

5. Cukinię we wnętrzu posypujemy solą i świeżo zmielonym czarnym pieprzem. Nakładamy farsz, powinien tworzyć lekką "górkę". Na każdej z farszem kładziemy po 3 plasterki sera.

6. Wkładamy do nagrzanego do 190 stopni piekarnika na 25 minut. Podajemy z surówką.


środa, 17 października 2012

Śniadaniowa tortilla z jajkiem i szynką

Nie mogłam sobie odmówić tej drobnej przyjemności zamieszczenia posta dziś tylko po to, żeby popisać sobie o meczu Polska - Anglia (hmm, a wczoraj jakoś nie miałam chęci pisać żadnego posta). To najlepszy wynik z Anglią od lat, a wiadomo, że mamy wręcz kompleks Anglików ze względu na historię naszych spotkań z nimi. Może teraz będzie to przełomowy krok i Polska reprezentacja w końcu zacznie odnosić jakieś sukcesy i przestaniemy wspominać drużyny z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Oby! W końcu tamtych sukcesów nawet nie mogę pamiętać, a nawet to olimpijskie srebro z Barcelony to tak ledwo-ledwo do mnie dotarło ze względu na niezbyt wtedy zaawansowany wiek. Tak więc optymistycznie dziś u mnie z nastrojem, jeśli chodzi o piłkę. Powinnam upiec muffinki, bo mam piękne piłkarskie papilotki. Zamiast tego miałam mięso do zmielenia, podzielenia na porcyjki i zamrożenia (taki zapas raz na jakiś czas to fajna rzecz, bo lepiej mieć takie mięsko niż zmielone w sklepie). Niezbyt to nadało się do uczczenia wyniku :/ A papilotki, hmm, powiedziałam sobie, że ten remis to zapowiedź lepszego i że jeszcze będzie znacznie fajniejsza piłkarska okazja do ich wykorzystania :D

No to moja potrzeba popisania o piłce spełniona, teraz czynię swoją powinność i zamieszczam przepis (choć przepis to w tym wypadku za duże słowo, lepiej to nazwać po prostu pomysłem lub sposobem) na tortillę śniadaniową, jaką biorę sobie czasem do pracy.


Składniki (na 1 porcję):
1 tortilla o średnicy 20cm (u mnie akurat pszenna, ale może być inna)
1 ugotowane na twardo jajko
1-2 plasterki szynki, baleronu lub podobnej wędliny
1/4 dużego lub 1/2 małego pomidora
1 łyżka ulubionych kiełków lub posiekanego szczypiorku
1 łyżka keczupu lub/i majonezu
sól
pieprz

1. Tortillę rozkładamy płasko na talerzu. Z brzegu układamy szynkę. Na to pokrojone w plasterki jajko i pomidor. Posypujemy solą, pieprzem i kiełkami (lub szczypiorkiem). 

2. Na tym rozsmarowujemy łyżkę majonezu, keczupu, czy co tam lubimy. Zwijamy w rulon i w połowie kroimy pod skosem. Pakujemy w pojemniczek i bierzemy do pracy ;)

A przed zwinięciem wygląda tak:



poniedziałek, 15 października 2012

Burger wołowy z kozią goudą, kiełkami i pomidorem

Kiedyś myślałam o burgerach (i założę się, że nie tylko ja) jako o fastfoodowym jedzeniu bez warzyw, bez wartości odżywczych, za to z toną tłuszczu. Obecnie, przynajmniej w Warszawie, obserwuje się trend dokładnie odwrotny, gdzie burger wcale nie musi być śmieciowym jedzeniem. Ja taki trend w swojej kuchni zastosowałam już dawno i od czasu do czasu robię u siebie domowe burgery, które są naprawdę pyszne. Dodatki można dowolnie modyfikować, dziś podaję wersję, która zasmakowała mi najbardziej.


Składniki (na 4 porcje):
0,5 kg wołowego mięsa mielonego
4 ciabatty
8 plastrów koziej goudy
8 plastrów pomidora
4 garście ulubionych kiełków
1 mała cebula
1 łyżka oleju roślinnego
1/2 łyżeczki suszonego majeranku
1/3 łyżeczki tabasco
sól
pieprz
keczup, musztarda lub sos tysiąca wysp

1. Cebulę ścieramy na tarce o małych oczkach. Mieszamy z mięsem, razem z sokiem, który wycieknie podczas tarcia. Dodajemy łyżkę oleju, majeranek, tabasco, sól i pieprz. Mieszamy wszystko i formujemy 4 burgery.

2. Grillujemy po kilka minut z każdej strony (mój grill daje się złożyć na pół, więc u mnie było to 6 minut tylko, bo z obu stron jednocześnie).

3. Bułki podpiekamy w piekarniku lub w mikrofali.

4. Do każdej bułki wkładamy burgera, 2 plastry goudy, 2 plastry pomidora i garść kiełków. Do smaku dodajemy ulubiony dodatek, u mnie to keczup.


niedziela, 14 października 2012

Quesadillas z kurczakiem cajun i salsą pomidorową

Ja i Małżon mamy bardzo rozbieżny gust jeśli chodzi o ostrzejsze potrawy. Ja ostre uwielbiam i najchętniej jadłabym takie potrawy jak najczęściej, Małżon wręcz przeciwnie. Dlatego też zazwyczaj ostre rzeczy zamawiam w restauracji, a w domu gotuję łagodnie. Na szczęście są potrawy, które łatwo zrobić w dwóch wersjach smakowych. Quesadillas z pewnością należą do takich właśnie dań. Jest to meksykańska potrawa, która w podstawowej wersji to po prostu placki tortilla (na południu raczej kukurydziane, na północy również pszenne), a pomiędzy nimi duża ilość łatwo topiącego się sera. Fajne jest to, że prawie wszystko może być dodatkiem, który oprócz sera można włożyć do środka.

Quesadillas zrobiłam ostatnio w dwóch wersjach smakowych, podaję składniki do obu.


Składniki (na 2 porcje)
4 pszenne tortille o średnicy 20cm
1 pojedyncza pierś z kurczaka
100g sera mozzarella (lub innego, który łatwo się topi)
przyprawa cajun
2 wędzone papryczki chipotle z zalewy
kilka plastrów sera z zieloną pleśnią
3 podłużne pomidory
2 łyżki posiekanych listków kolendry
mała dymka bez szczypioru
1 łyżka soku z limonki
1/4 łyżeczki ostrego sosu (u mnie z habanero, może być też tabasco)
sól
pieprz
kwaśna śmietana



1. Kurczaka myjemy, osuszamy i kroimy w kostkę o boku 1,5 cm. Posypujemy przyprawą cajun i odkładamy na pół godziny.

2. Pomidory kroimy w bardzo drobną kostkę (3mm) i zostawiamy do odcieknięcia, możemy też wyrzucić pestki. Dymkę kroimy tak samo drobno.

3. Mieszamy pokrojone pomidory i dymkę z sokiem z limonki i posiekaną kolendrą. Doprawiamy do smaku solą, pieprzem i ostrym sosem.

4. Ser ścieramy na tarce o dużych oczkach. Chipotle kroimy na mniejsze kawałki. Kurczaka podsmażamy.

5. Na dwóch talerzach rozkładamy po jednej tortilli. Na każdej układamy połowę kurczaka i posypujemy połową sera. Dodatkowo układamy kilka plasterków sera pleśniowego lub kawałki papryczki chipotle. Przykrywamy drugą tortillą.

6. Grillujemy tortille na grillu elektrycznym po 3 minuty z każdej strony (lub odrobinę dłużej, chodzi o to, żeby ser się rozpuścił).

7. Na talerzu kroimy quesadillas w ćwiartki i jemy z salsą pomidorową i kwaśną śmietaną. Ja polałam sobie jeszcze odrobiną sosu z habanero dla uzyskania ostrzejszego efektu.


wtorek, 9 października 2012

Zupa-krem brokułowa z serami

Uwielbiam zupy-kremy i dość często je robię - są lekkie i smaczne. Żeby nie było ciągle tak samo staram się urozmaicać je przyprawami, dodatkami z jakimi podaję taką zupę, a także czasem mieszać warzywa. No i wreszcie czasem gotuję rzetelnie na bulionie, a czasem na kostce rosołowej. Nie jestem ortodoksyjna w tym względzie mimo nagonki na sól i glutaminian sodu, choć staram się używać ich jak najrzadziej. Co dziwne, krem z brokułów zawsze gotuję na kostce, już tak mam, że po prostu lepiej mi to razem pasuje i nic na to nie poradzę. Tak więc osoby żywiące się wyłącznie zdrowo i ekologicznie proszę o nieczytanie tego przepisu i powstrzymanie się od komentarzy ;) Tym razem na blogu niezbyt zdrowo, ale za to łatwo, szybko i zielono.


Składniki:
1 duży brokuł
2 ząbki czosnku
kostka bulionowa warzywna
łyżka masła
1/4 łyżeczki cukru
1/4 łyżeczki suszonego lubczyku
1/2 łyżeczki suszonego oregano
pieprz czarny
grzanki do zup
sery - np.feta, ser z zieloną pleśnią

1. Brokuł myjemy, dzielimy na różyczki i zalewamy litrem wody. Dodajemy łyżkę masła i zagotowujemy.

2. Do gotującego się wywaru dodajemy kostkę warzywną, cukier, lubczyk i oregano. Gotujemy dalej, aż brokuły zmiękną.

3. Czosnek obieramy i kroimy na pół. Dodajemy do zupy, przyprawiamy świeżo zmielonym czarnym pieprzem, po czym gotujemy jeszcze 3 minuty.

4. Zupę miksujemy i podajemy z grzankami oraz pokrojonymi w kostkę serami. U mnie to była tylko feta, ale Małżon użył też sera z zieloną pleśnią.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...