Jestem maszynistką. Chodzi oczywiście o chleb :) Tak po części dlatego, że daje mi to możliwość zrobienia pieczywa małym nakładem pracy (wrzucam i samo się robi). A również dlatego, że tam nie ma co nie wyjść, a ja wciąż jeszcze mam niskie mniemanie o moich umiejętnościach w dziedzinie wypieków ciast i ciasteczek. O pieczywie już nawet nie wspominając. W niedzielę jednak się przełamałam i pierwszy raz zrobiłam pieczywo nie z maszyny. I wyszło naprawdę dobre.
Przepis znalazłam u Ani na blogu Moja Mała Kuchnia, która znalazła przepis u Liski z bloga Pracownia Wypieków. Dziękuję zarówno za inspirację, jak i za przepis. Proporcje składników cytuję za autorką przepisu, a w nawiasach wstawiam moje własne.
Składniki:
210ml wody lub mleka (dałam 150ml mleka i 60ml wody)
20g świeżych drożdży
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
10g miękkiego masła
350g mąki pszennej (u mnie typ 480)
do posmarowania żółtko wymieszane z łyżką wody
do posypania mak, sezam lub sól (u mnie sezam)
1. Mąkę, masło i sól ucieramy rękoma, aż się dokładnie połączą.
2. W miseczce rozkruszamy drożdże, zalewamy 4 łyżkami mleka lub wody i mieszamy razem z cukrem. Gdy się połączą wlewamy je do mąki i mieszamy. Stopniowo dolewamy również resztę mleka/wody i wyrabiamy ciasto.
3. Gdy ciasto mamy wyrobione odkładamy je do miski, przykrywamy folią spożywczą i odstawiamy na 1,5-2 godziny do wyrośnięcia, ma podwoić objętość. Ja mam dość ciepło w kuchni, dlatego u mnie wystarczyło 1,5 godziny.
4. Gdy ciasto wyrośnie, smarujemy ręce olejem i formujemy bułeczki, powinno wyjść 8-9 sztuk. Rozkładamy na blasze papier do pieczenia i kładziemy nasze bułeczki jeszcze na pół godziny do powtórnego wyrośnięcia.
5. Piekarnik nagrzewamy do 230 stopni. Bułeczki smarujemy żółtkiem rozmieszanym z łyżką wody i posypujemy czym lubimy.
6. Wstawiamy do piekarnika na 5 minut, zmniejszamy temperaturę do 200 stopni i pieczemy kolejne 5-10 minut. Ja piekłam 10, bo Małżon woli pieczywo bardziej wypieczone. Po tym czasie wyjmujemy i studzimy pod ściereczką.
Bułeczki są dobre również na drugi dzień (dłużej się nie ostały), nie robią się gumowate jak to często w zwyczaju mają kajzerki ze sklepu.
pierwsze bułki to nieco sentymentalny produkt.. ;-)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest co mówisz :) Aczkolwiek pozostaną sentymentalne tylko przez jakiś czas, jak się lubi próbować nowe przepisy, to co jakiś czas nowy produkt jest tym pierwszym, sentymentalnym ;)
UsuńGratuluję pierwszych bułeczek, widać masz do tego talent, a kolejne będą jeszcze lepsze :)
OdpowiedzUsuńmmm smakowicie wygladaja, chetnie zjadlabym taka :)
OdpowiedzUsuńSuper bułeczki, cieszę się, że się udały! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWyszły wspaniale, pierwsze koty za płoty! :)
OdpowiedzUsuń@burczymiwbrzuchu, Czy talent, czy szczęście początkującego, to się dopiero zobaczy ;)
OdpowiedzUsuń@Ania, jeszcze raz dzięki za zainspirowanie mnie wpisem na swoim blogu.
@Kasiaaa, @kruszyna, Cieszę się bardzo, że się podobają.
Wyglądają smakowicie..
OdpowiedzUsuńWyrosły idealnie:)
OdpowiedzUsuńPierwsze i od razu wyszły:)
OdpowiedzUsuń@Bożena, Agabi, AZgotuj! Dzięki za słowa pochwały, przydają się zwłaszcza przy takich debiutach, aby nabrać trochę pewności ;)
OdpowiedzUsuńJa jakoś ciągle mam w planach pieczenie bułek czy chleba, ale zawsze jest coś innego do zrobienia...:)
OdpowiedzUsuńBułeczki wyszły przepyszne:-)Polecam!
OdpowiedzUsuńpo prostu rewelacja mnie by pewnie nie wyszły ,ale spróbuje zrobić ;)
OdpowiedzUsuńCzaję się żeby je zrobić na weekendowe śniadanko... :) Wyglądają bardzo apetycznie :)
OdpowiedzUsuń